Dzisiaj znowu nieco bardziej prywatny post. Napiszę o… rozwodach. Nie, nie, ja się nie rozwodzę. Jestem 4 lata po ślubie i ani mi się widzi rozstawać się z mężem. Niestety życie czasem przynosi niespodzianki, raz lepsze, raz gorsze.
Dlaczego o tym piszę? Znowu dowiedziałam się o kolejnym rozwodzie w bliskim otoczeniu. Piękna, wykształcona kobieta, mąż biznesmen. Byli razem wiele lat, niestety miłość była zbyt słaba… Na moim osiedlu już kilka par jest po albo w trakcie rozwodu. Dlaczego tak się dzieje? Czy biorąc ślub nie kochali się, było to jedynie zauroczenie? A może miłość się wypaliła i jej miejsce zajęło przyzwyczajenie?
Podczas ślubu w kościele przysięgaliśmy sobie miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że się nie opuścimy aż do śmierci. Dlaczego nie walczymy? Moi dziadkowie przeżyli wspólnie 55 lat jako małżeństwo, rodzicom „stuknęło” niedawno 30 lat. Dlaczego tak łatwo się poddajemy, nie próbujemy walczyć? Czy to przez „te niedobre czasy”?
Rozumiem pewne patologiczne sytuacje, gdy jest przemoc, alkohol, narkotyki. Nie rozumiem jednak chęci przeżywania nowych doznań nie z żoną czy mężem, ale kimś innym. Czy to, że mąż zarabia mniej od żony nagle stało się powodem braku miłości?
Ale z drugiej strony, czy warto spędzić z kimś resztę życia kogo przestało się kochać? Czy terapia małżeńska na nowo rozbudzi uczucie, które dawniej nas połączyło?
Dużo pytań zadaję. Chyba każdy w obliczu małżeńskiego kryzysu powinien sobie na nie sam odpowiedzieć.
Według danych, pierwszy poważniejszy kryzys przychodzi 3-5 lat po ślubie. Wtedy też najwięcej małżeństw się rozpada. W 2013 roku na 181 tys. ślubów rozwiodło się 66 tys. par. Niestety, z roku na rok ta liczba się zwiększa.
Fot. pustovit