By Madeline on poniedziałek, 23 listopad 2015
Category: Weselne refleksje

Slow down – ślub i wesele w zwolnionym tempie

Nie, to nie będzie wpis o oglądaniu filmu z wesela w opcji „zwolnij”. Po pierwsze filmy te są zwykle tak długie, że prędzej naciśniemy klawisz przyspieszenia, po drugie, teraz jest moda na teledyski ślubne – krótkie, piękne i treściwe.

Do rozważań na temat zwolnienia tempa skłoniło mnie wyzwanie blogowe: Slow Down with Save The Magic Moments. Już sam fakt, że przez kilka dni nie miałam zupełnie czasu na stworzenie wpisu o życiu w rytmie slow jest dla mnie wskazówką, że mam nad czym pracować.

Czym jest dla mnie idea slow life? Chyba tak jak większość, rozumiem to jako włączenie pauzy w trakcie dnia pędzącego jak rollercoaster:

I jeszcze jedno:

Jeśli nie wrzucisz czegoś na Facebooka, to tak jakby się nie wydarzyło.
Czyli jak to jest? Suknia ślubna nieotagowana i nieolajkowana nie istnieje? A może znika po północy jak kreacja Kopciuszka? ;)

Slow wedding – czyli zwolnij panno!

Aby pięknie przeżyć swój ślub i wesele, także warto przełączyć się na rytm slow. Nie ma cudów i każdą pannę młodą prędzej czy później dopadnie przedślubna gorączka. Choćby nie wiem jak była zorganizowana, optymistyczna i wyluzowana. Jeśli sama nie będzie się nakręcać, inni, życzliwi na pewno zadbają o to, żeby wprawić jej serce w stan nieprzyjemnego kołatania.

Zauważyłam, że wiele dziewczyn traktuje przygotowania do ślubu jako zło konieczne. Planowanie, stres, docinki teściowej, kłótnie z mężem  – trzeba to wszystko przejść, odhaczyć, odpykać, by w końcu dojść do upragnionego celu. Zważywszy na to, że niektórzy planują ślub dwa lata przed, ciśnie się na usta: nie szkoda tego czasu?

Może warto zatrzymać się gdzieś na trasie tego sprintu, rozejrzeć się, zakodować co się wokół dzieje i tak zwyczajnie cieszyć się tym, co nam dano tu i teraz: na przykład tym stosem zaproszeń rozrzuconych po całym salonie, między którymi chodzimy boso, jak w jakiejś grze komputerowej; suknią ślubną wiszącą na żyrandolu z braku innych godnych miejsc; mężem, który tak się stara, że od pięciu godzin nie może kupić krawata w odpowiednim odcieniu bieli? To chyba przyjemniejsze niż pozwalać uciekać chwilom przez palce i myśleć tylko o tym, by wepchnąć już te zaproszenia do skrzynki, sprzedać suknię na Allegro, zrobić awanturę mężowi, że buszuje po galerii zamiast nam pomóc w przyklejaniu znaczków?

To o przygotowaniach, a jeśli chodzi o sam Wielki Dzień? Ja ostatnio mam postanowienie, że na ślubach znajomych nie cykam i nie nagrywam. Patrzę jak składają przysięgę, wytężam wzrok i słuch i chłonę te chwile. A zdjęcia, o wiele piękniejsze niż moje, i tak zrobi przecież fotograf. Fakt, trzeba będzie na nie trochę poczekać, ale to chyba niewielka cena za oglądanie pary młodej na żywo, a nie przez szybkę?

Kiedy postanowiłam przystopować w tym temacie? Chyba wtedy, gdy śledząc przygotowania ślubne jednej z popularnych blogerek zobaczyłam na Facebooku jej zdjęcie na 5 minut przed ceremonią ślubną. Oczywiście fani bardzo tego zdjęcia oczekiwali i pewnie na szacunek zasługuje takie przywiązanie do nich, ale… czy to rzeczywiście był odpowiedni moment na selfie? Właściwie nie mnie to oceniać, ale myślę, że to dość znamienny znak naszych czasów.

Wybaczcie, że tak trochę chaotycznie, ale strasznie się spieszę. W końcu już na samym początku tego wywodu przyznałam, że przede mną duża praca domowa ze slow life do odrobienia ;)

Fot. Dave Bryson (Flickr.com)

Related Posts

Leave Comments