Ślub w lipcu

Lato to pełnia sezonu ślubnego i choć w samym jego środku trafiamy na niespodziankę – miesiąc pozbawiony osławionej litery „r”, bynajmniej nie powstrzymuje to par młodych od powiedzenia sobie „tak” również w lipcu. Przesądy w naszym kraju mają się jednak dobrze i akurat w tym miesiącu lata ilość zawieranych małżeństw lekko spada*.

O co chodzi z tym „r”?

Szczerze mówiąc, od zawsze słyszałam, że należy wziąć ślub w miesiącu z „r” w nazwie, bo tak nakazuje obyczaj, bo to zapewni szczęście młodej parze itp. W jaki sposób i dlaczego? Jakie są podstawy szczęsciodajności „r”? Nigdy w to nie wnikałam i królowanie tej jedynej i wyjątkowej litery alfabetu przyjęłam jako prawdę objawioną.

Tymczasem niedawno poznałam jedno z wyjaśnień tego stanu rzeczy i poczułam się zrobiona w balona. Litera „r” w nazwie miesiąca zaślubin ma zapewnić potencjalnemu potomstwu pary młodej poprawne wymawianie wspomnianej głoski. Serio? Tyle krzyku o nic? Tyle par obawia się o problemy logopedyczne dzieci, których jeszcze nawet nie posiada i co więcej, pragnie zapewnić im perfekcyjną dykcję drogą magiczną? Śmiem wątpić…

Coś mi się wydaje, że większość, tak jak ja, nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, dlaczego wybiera miesiąc zaopatrzony w tę literkę. Pewnie robią to „dla świętego spokoju”, „na wszelki wypadek” lub po prostu przypadkiem – wszak połowa miesięcy w roku może się „r” pochwalić.

Tymczasem w latach 30. najbardziej popularnymi miesiącami na ślub były luty i listopad, a w 80. – kwiecień i jakoś nikt się brakiem „r” nie przejmował. Nie kojarzę też, by wśród potomków tych pokoleń panowała jakaś epidemia rotacyzmu.

Ślub w lipcu w praktyce

No dobrze, były gusła, była statystyka, czas na doświadczenie. A w kwestii lipcowych ślubów posiadam własne, wszak gościłam w tym pięknym miesiącu na weselu przyjaciół.

Lipcowe deszcze

Chyba nikt nie jest w stanie jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie: "jaka pogoda panuje w lipcu w Polsce?". Z dzieciństwa kojarzy mi się, że to lato pełną gębą, z zeszłorocznych zdjęć spogląda na mnie synek w czapce i wiatrówce, a ze ślubu znajomej pamiętam rzęsisty deszcz.

Spójrzmy prawdzie w oczy, nie wiadomo jak będzie i chyba nie ma sensu tracić cennej energii na lęk o pogodę. Trzeba się przygotować i na upał i na deszcz. To nie takie trudne, a jedno jest pewne: nikt sobie niczego nie odmrozi i raczej nawet nie zmarznie, więc nie ma co panikować.

Ślub z parasolem

Ślub w deszczu może być piękny – to zjawisko atmosferyczne jest takie orzeźwiające i oczyszczające (to powietrze!), potrzebuje go nasza gleba (kto powiedział, że w dniu ślubu nie dbamy o potencjalne plony?) i według niektórych zwiastuje po prostu szczęście (inni twierdzą, że pecha, ale tych dzisiaj nie słuchamy!).

Oczywiście na ewentualny deszcz musimy się odpowiednio przygotować:

Fot. Christine McIntosh

Więc nie bój się deszczu…

Deszcz na ślubie to żadna tragedia. Wiem, bo widziałam na własne oczy. Para młoda tryskała niczym niezakłóconym szczęściem, a ogarnięci świadkowie dbali o gładkie przeprowadzenie drobnych zmian organizacyjnych.

Życzenia złożono na sali weselnej, a w przerwie zabawy niezwykle miło było wyjść pooddychać lipcowym, wilgotnym powietrzem.

Przyjemna temperatura powietrza i niewielkie odcinki do przejścia (z parkingu do kościoła czy na salę) nie wymagały od pary młodej i gości żadnego specjalnego przygotowania na takie warunki atmosferyczne pod kątem ubioru. Odkryte ramiona panny młodej zdobiła etola z organzy, a reszcie wystarczyły lekkie narzutki czy bolerka.

Jeśli macie dylemat z wyborem piosenki na pierwszy taniec, to w lipcowy klimat pięknie wpisze się ćwierkająca i iskrząca Minnie Riperton.

*Źródło danych statystycznych: Piotr Szukalsk, Demografia i Gerontologia Społeczna, „Biuletyn Informacyjny”, Nr 10.