Plan obiadu weselnego (mojego oczywiście)

Gdy planowałam swój ślub i przyjęcie w formie obiadu zamiast tradycyjnego wesela, rozpaczliwie szukałam w sieci jakiegoś gotowego przepisu na taką formę imprezy. Niestety żadne strony internetowe ani fora nie przyszły mi z pomocą...

Owszem znajdowałam wątki tego typu, ale większość z nich dotyczyła małych obiadów w rodzinnym gronie. Tymczasem ja chciałam zrobić dość dużą imprezę, na 60-80 osób, która jednak nie byłaby weselem. Największą inspiracją okazał się dla mnie blog Fashionable z ciekawym działem „Przepis na ślub” – choć moje przyjęcie było zupełnie inne, po tej lekturze utwierdziłam się w przekonaniu, że nietradycyjne wesele można urządzić szybko i satysfakcjonująco.

Może właśnie w tej chwili jakaś zagubiona Panna Młoda przeczesuje internet w poszukiwaniu wskazówek, jak zorganizować dzień swojego ślubu nieco inaczej? – ten tekst dedykuję właśnie jej ;)

1.    Czas akcji

To był pierwszy tydzień września – bardzo cieplutki (skrupulatnie wybierany sweterek do ślubu zupełnie mi się nie przydał). Sala nie była klimatyzowana, ale na szczęście o tej porze roku nie miało to już znaczenia (w środku lata raczej nie odważyłabym się na taki krok).

Przyjęcie trwało około 6 godzin, mniej więcej od 18 do 24. Dodatkowo goście, którzy zostali na noc (w tym my) mieli okazję posiedzieć do późnych godzin nocnych na tarasie restauracji (już po jej zamknięciu).

2.    Miejsce akcji

Na miejsce naszego przyjęcia wybraliśmy mazurską gospodę nad jeziorem. Piękne otoczenie i regionalna kuchnia były ważnymi atutami imprezy.

Ponieważ nie przewidywaliśmy tradycyjnej zabawy prowadzonej przez wodzireja, chcieliśmy, aby goście mogli zjeść pysznie, a dodatkowo spędzić miło czas spacerując po pomoście i wylegując się na leżakach w cieple wieczornego słońca. Dla wielu z nich atrakcją samą w sobie był wyjazd na Mazury.

3.    Bohaterowie

Z zaproszonych ponad 80 gości przybyło tylko 59, w tym dziewięcioro dzieci. Wiele osób zniechęciło się chyba tak nietypową formą imprezy i usłyszeliśmy kilka głosów, że gdyby to było wesele, to by może przyjechali. W tak małym gronie bawiliśmy się jednak wszyscy bardzo dobrze.

4.    Akcja!

Pierwsza godzina imprezy upłynęła na toaście szampanem i konsumpcji głównego dania (zupa, drugie danie i deser zamiast tortu).

By odpocząć po słodkościach zaprosiliśmy wszystkich gości na zewnątrz w celu wykonania kilku wspólnych zdjęć. W tym czasie na salę wkroczyło trio akustyczne, które przez 3 godziny miało przygrywać „do kotleta”.

Rockowy repertuar okazał się dla gości tak atrakcyjny, że porwał ich do tańca, a po 3 godzinach upraszaliśmy muzyków o pozostanie godzinę dłużej za dodatkową opłatą. Na szczęście w restauracji znalazło się miejsce do tańczenia!

W międzyczasie goście mogli podjadać przekąski ze stołu i ciasta ze słodkiego kącika. Około godziny 22 „wjechało” drugie danie na ciepło.

Zespół ostatecznie zakończył występ o 23 i jeszcze przez godzinkę wszyscy goście pomału zbierali się i żegnali.

Przyjęcie nie było długie, ale bardzo intensywne. Polecam taką formę „wesela”, a na wszelkie pytania chętnie odpowiem w komentarzach :)

Fot. theswedish