Wszystko ma swoje miejsce i czas, podobnie jak wszystko ma czas swojej zwiększonej intensywności, nazywany sezonem. Lubimy dzielić rok na sezony, dzięki czemu możemy jakoś uporządkować otaczającą nas rzeczywistość.
Idąc tym tropem wyróżniamy np. sezon turystyczny, sezon grypowy, sezon ogórkowy i oczywiście... sezon ślubny!
Kiedy mówimy o sezonie na masowe zamążpójścia? W Polsce z pewnością determinuje go pogoda – rzadko która Panna Młoda ma ochotę brodzić suknią w rzęsistym deszczu lub śnieżnych roztopach – są to zatem ciepłe miesiące, mniej więcej od maja do października.
Oczywiście nikt nam nie zagwarantuje, że lipiec nie będzie deszczowy, a wrzesień mroźny, ale statystycznie w tych kilku miesiącach pod koniec wiosny, latem i na początku jesieni, mamy największe szanse na ładną pogodę.
Minusem brania ślubu w sezonie są oczywiście wszechobecne tłumy i pozajmowane miejsca, a tym samym nieco wyższe ceny usług. Branża ślubna jest jednak na tyle szeroka i dobrze rozwinięta, że dla każdej pary narzeczonych zajdzie się miejsce.
Biorąc ślub poza sezonem możemy mieć szczęście i trafić na złotą polską jesień lub magicznie białą zimę, a jednocześnie uniknąć wyścigu po datę i godzinę w kościele, ulubioną kosmetyczkę, zdolnego fotografa, charyzmatycznego wodzireja i miejsce na wymarzonej sali. Trzeba tylko uważać, żebyśmy nie wstrzelili się z kolei w inny sezon: bożonarodzeniowy, noworoczny czy wielkanocny, bo wówczas również możemy natknąć się na zwiększone zainteresowanie salonami piękności, gastronomią czy wynajmem sal na imprezy.
A czy wy braliście/planujecie wziąć ślub w sezonie czy raczej poza nim?
(foto by eujene )