Kłótnia co 4 lata. Czyli małżeństwo i polityka

Dziś chciałabym poruszyć dość delikatny temat w życiu codziennym małżeństw, a konkretnie: politykę. Jak to jest w waszych domach? Czy oboje kibicujecie tej samej partii politycznej? My, jak się okazało po dość długim czasie, nie i bywa to przyczyną mniejszych i większych spięć.

Oboje z mężem nie jesteśmy jakoś szczególnie aktywni politycznie i rzadko wdajemy się w dyskusje na te tematy. Chyba właśnie dlatego fakt, iż nasze poglądy polityczne są kompletnie różne, odkryliśmy dopiero po kilku latach bycia razem, przy okazji wyborów.

Jakież było moje zdziwienie, gdy zaplanowawszy wspólny spacer do urny wyborczej, wtedy jeszcze w naszym studenckim mieście, dowiedziałam się, że mój ówczesny chłopak będzie głosował na partię, która w moim prywatnym rankingu zajmuje ostatnie miejsce! Nie umiałam i wtedy nawet nie chciałam (ach ta młodzieńcza buńczuczność!) zrozumieć jego motywacji. Byłam przede wszystkim zła, jak on tak może i czułam się… zdradzona? Do akademika wracaliśmy pokłóceni, choć przyznam, że to ja okazałam się tą bardziej agresywną stroną.

Potem sprawa się nieco rozmyła i odżyła przy kolejnych wyborach. I tak co cztery lata.

Przy okazji ostatnich wyborów na prezydenta i parlamentarnych, już jako małżeństwo, znów mieliśmy małe spięcie. Pół żartem pół serio nie informowaliśmy się, kogo wybraliśmy na głowę naszego kraju, śmiejąc się, że będziemy dla siebie bardziej atrakcyjni mając jakiś sekret. Ale dobrze wiem, że każde z nas głosowało na kogo innego.

W obliczu zmiany rządu – kolejne kłótnie. Nie mogę uwierzyć, że człowiek, z którym łączy mnie tak wiele, a właściwie wszystko, w tej jednej małej kwestii, jaką jest polityka, dryfuje gdzieś zupełnie na innych wodach. Fascynuje mnie to, dziwi, przeraża i zwyczajnie wkurza.

Próbuję mu wytłumaczyć, że źle myśli, że źle uważa i źle wyznaje, ale nasze domowe debaty polityczne kończą się identycznie jak te prawdziwe – groch uderza o ścianę.

Skąd wynikają te różnice? Przecież na co dzień dogadujemy się świetnie w kwestii rodziny, wychowania dziecka, religii, oszczędności, pracy, planów na przyszłość itp. Myślę, że ich źródło tkwi w naszych domach rodzinnych i w tym, na jakiej ściółce wyrośliśmy. A przesadzanie korzeni to już grubsza sprawa.

Z drugiej strony, ponieważ jakby nie było w grę wchodzi mój własny mąż, zastanawiam się, czy w ogóle można z pełnym przekonaniem uznać, że czyjeś przekonania są błędne, a te nasze jedyne słuszne i właściwe? Może powinniśmy szanować swoje różnice w poglądach, dyskutować kulturalnie i żyć pod jednym dachem chowając transparenty głęboko pod poduszką?

Tak też robimy, bo polityczne antagonizmy nie są chyba tak silne, by zagrozić rozwodem. Na co dzień zupełnie nie wpływają na nasze życie, no chyba że akurat są wybory. Wtedy sytuacja zwykle się zaognia. Ale co tam, porządna kłótnia raz na cztery lata, to chyba nie taki zły wynik, prawda?

A może by zarządzić dożywotnią ciszę wyborczą?

Wiem, że jest więcej takich małżeństw, ciekawa więc jestem, jak radzicie sobie z uprawianiem polityki pod dachem własnego domu?

Fot. Photo Cindy