Łóżko i stół – najważniejsze meble w domu młodego małżeństwa

Nauki przedślubne uchodzą ostatnimi czasy za przykry obowiązek, ja jednak wspominam je całkiem miło. Może dlatego, że zaliczyliśmy z narzeczonym przyspieszony kurs weekendowy w formie interesujących warsztatów. Tam właśnie dowiedziałam się, że najważniejszymi meblami w nowym gniazdku rodzinnym powinny być: łóżko i stół.

Łoże małżeńskie

Pani prowadząca kurs przedmałżeński próbowała przekonać nas, że niezależnie od tego, czy zamieszkamy w dużym, czy w małym mieszkaniu, czy będziemy mieć jedno, czy gromadkę dzieci – musimy mieć w swoim domu własny kąt. Własny jako małżeństwo. Nie rodzice, nie trenerzy, managerowie, kucharze, sprzątacze, czy jakie tam jeszcze funkcje pełnią mama i tata, nie! Musimy mieć takie pomieszczenie lub jego część, gdzie będziemy tylko dla siebie, gdzie będziemy mężem i żoną.

Zgodnie z powyższą koncepcją, odpada zupełnie spanie w łóżku z dziećmi. Każdy domownik ma swoją strefę wspólną i swoją prywatną. Maluchy trzeba tak wychować, żeby nie nawiedzały rodziców w ich małżeńskim łożu.

Wówczas, a było to kilka lat temu, słuchałam prowadzącej warsztaty z uwagą, zgadzałam się z nią i obiecałam sobie w duchu, że tak właśnie będzie u nas.

Jak to wyszło w praktyce? No cóż… chyba muszę zrobić jakiś edukacyjny pokaz slajdów, wykorzystując materiały z kursu, dla mojego synka, który właśnie słodko drzemie w naszym łóżku. Niemowlaczek to taki słodki, nieopierzony pisklak, nie miałam serca zabraniać mu spać we wspólnym gniazdku!

Rodzinny stół

Drugim meblem wyciągniętym na piedestał przez panią prowadzącą kurs przedmałżeński był stół. Stół jako centrum rodzinnego życia. Stół jako miejsce rodzinnych spotkań. Tam jemy wspólnie śniadanie, życząc sobie miłego dnia. Tam spotykamy się po pracy/szkole na obiedzie i dzielimy wrażeniami. Tam przeglądamy rachunki, odrabiamy lekcje, wypisujemy kartki świąteczne. I wreszcie tam jemy coś lekkiego na kolację, by rozejść się na noc do swoich prywatnych stref.

Cudnie! Zawsze tak chciałam. Moja dusza od lat łaknęła takiego rodzinnego stołu. I wreszcie stołu się dorobiliśmy. Solidny, dębowy, radość była wielka. Co prawda nie od razu z niego skorzystaliśmy, gdyż wybór pasujących krzeseł zajął nam bagatela pół roku. Stół bez krzeseł zaś może służyć co najwyżej jako regał. Tak więc swoje odczekał.

Kiedy już „okrzesłowany” nasz wspaniały stół stanął gotów pełnić swoje jednoczące rodzinę funkcje, okazało się, że te posiłki, przy których będziemy się zwierzać, śmiać i filozofować o życiu, ktoś musi wcześniej ugotować. Ups…

Mąż często je w pracy, mały je w swoim foteliku w kuchni, gdyż fragmenty jedzenia wyfruwają z jego talerza niczym confetti, ja jem gdzieś na kancie kuchennego baru, jedną nogą przytrzymując szafkę, by nie przycięła paluszków małego szperacza, drugą odbierając domofon… tak więc spotkać się przy rodzinnym stole jest nam raczej trudno.

Niemniej jednak uważam, że pani z kursu przedmałżeńskiego miała dużo racji. Może po prostu w moim życiu i w moim domu to się zupełnie nie sprawdziło? A może wy w waszych domach kultywujecie tradycję małżeńskiego łoża i rodzinnego stołu? Jeśli tak, powiedzcie mi proszę, jak to robicie!

Fot. Wicker Paradise