Koniec wakacji oznacza koniec sezonu weselnego, więc czas podsumować tegoroczne wrażenia, a czynię to wzorem mojej blogowej koleżanki – Małgosi.
Synek mile widziany
W tym roku otrzymałam tylko jedno zaproszenie na ślub i szczerze mówiąc nie byłam pewna, czy mam ochotę wyruszyć w ponad 200-kilometrową podróż, by świętować z mało mi znanymi osobami, dopóki nie ujrzałam słów: „wraz z synem”...
Przyznaję, gdy to widzę jestem kupiona. I wzruszona. Wzrusza mnie, że pary młode, które same nie mają jeszcze dzieci, szanują i rozumieją to, jak te małe stworki są ważne dla swoich rodziców. A przecież nie muszą. Wesele to ich dzień i mają prawo mieć własną wizję imprezy, niekoniecznie uwzględniającą pałętające się pod nogami krasnoludki.
Szczęśliwie większość par młodych, które znam lubi dzieci i traktuje je jako pełnoprawnych członków rodzin. Bardzo to sobie cenię, gdyż lubię przeżywać różne wydarzenia wraz z synkiem i wspólnie mierzyć się z kolejnymi towarzyskimi wyzwaniami. Wcale nie marzę o tym, aby zostawić go pod opieką babci i wyszaleć się na parkiecie, pomijając już nawet fakt, że zupełnie nie miewam takiej możliwości.
Ukłon w stronę dzieciatych gości
Jak się okazało, zaproszenie było tylko wstępem do szeregu miłych niespodzianek, gdyż wesele, na które się wybraliśmy (a jakże!) było bardzo prorodzinne.
Naliczyłam kilkunastu dziecięcych gości w wieku 0-12 lat, zapowiadało się więc wesoło.
Wzruszenia związane z przysięgą Nowożeńców większość maluchów przeżywała na zewnątrz kościoła, jak tylko wyeksploatowała wszelkie wózkowo-napojowo-chrupkowe możliwości wewnątrz.
Na sali weselnej, zastaliśmy osobne miejsce dla synka z dorosłym krzesłem i wizytówką (którą skrzętnie schowałam na pamiątkę). Miejsce bardzo rozsądnie przydzielone mieliśmy na jednym z końców długiego stołu, co ułatwiało (nieuniknione) kursowanie w w tę i we w tę.
Menu było na tyle neutralne, że maluszek z apetytem posilił się rosołkiem, a potem głównie owocami. Na stołach kawowych dostępny był od ręki wrzątek i filiżanki, w których to młode matki z zapałem mieszały kaszki instant.
Animatorki dla dzieci
W obiekcie znajdował się mały kącik zabaw dla dzieci (tablica, stoliki, kolorowanki i kredki) a maluszków zabawiały animatorki. Przyznam, że pierwszy raz miałam kontakt z taką „atrakcją” weselną i byłam niezmiernie ciekawa, jak się to odbywa.
Nie wiem, jak to zwykle wygląda na weselach z animatorami, ale tu nie było raczej możliwości zostawienia małego dziecka pod czyjąkolwiek opieką. Jednak pilnowanie maluszka zachwyconego balonami, bańkami, kolorowymi piłeczkami i tunelami do czołgania to i tak była dla rodziców sama przyjemność.
Chodź synku na zdjęcie
Kolejną nową dla mnie atrakcją była fotobudka, o której wspominałam już tutaj. Powiem krótko: jeśli komuś uda się zrobić serię zdjęć z gadżetami i dwulatkiem, to jestem pełna podziwu. U nas wszystkie ujęcia zawierały pół dziecka, umykającego gdzieś z kadru.
Może drinka dla mamusi?
Do dyspozycji gości był też kącik barmański, gdzie zdolni panowie przygotowywali kolorowe drinki. Jako osoba niepijąca alkoholu nawet nie patrzyłam w tamtą stronę, a potem żałowałam, gdyż naszła mnie refleksja, iż tacy profesjonaliści z pewnością robią wyborne drinki bezalkoholowe! Cóż, może następnym razem.
Iść spać z kurami (no, takimi weselnymi kurami)
Dużo posłodziłam, więc teraz czas na minusy. Właściwie był tylko jeden i to wcale nie taki znowu duży – noclegi. Nasz hotel oddalony był o kilka km od sali weselnej, więc nie było możliwości położyć maluszka spać i wrócić do zabawy. Byłam jednak na to przygotowana i przetrzymawszy synka do godziny 23:00 (wiem, brzmi wyrodnie, ale naprawdę nie protestował), udałam się na spoczynek, pozwalając mężowi (o dobra ja!) wrócić na imprezę (to w końcu była jego rodzina).
Do miasta, do ludzi!
Przyznam, że choć krótko, bawiłam się wybornie. Sam fakt, że mogłam ubrać się ładnie, zjeść wyborną kolację, a następnego dnia rano wypić w towarzystwie pyszną kawę z kawałkiem tortu (na który nie załapałam się w trakcie wesela), był dla mnie wielce satysfakcjonujący. Miło było spotkać się z rodziną męża i poprzebywać z innymi mamami.
Tak więc moje tegoroczne doświadczenia weselne są zdecydowanie na plus. Opowiecie czy, gdzie i jak Wy się bawiłyście tego lata?
Zdjęcia: Pixabay